Autor:

2016-10-14, Aktualizacja: 2016-10-14 12:05

Wojciechowska: Nie spodziewałam się takiego wsparcia

Niewiele brakowało a najnowszy sezon programu "Kobieta na krańcu świata" nie doczekałby się emisji. Po ciężkiej tropikalnej chorobie, wypadku motocyklowym, śmierci byłego partnera, Martyna Wojciechowska powiedziała wprost: "nie dałam rady". Jednak ani ona, ani producenci programu nie przewidzieli, że taka deklaracja spotka się z tak dużym odzewem i wsparciem ze strony fanów.

Martyna Wojciechowska ogłosiła, że program, choć skrócony, wraca na antenę TVN. Rozmawialiśmy z nią o kulisach kręcenia "Kobiety na krańcu świata", życiowych zakrętach, inspiracjach i Czarnym Proteście, który poparła.

Podobnie jak większość Twoich fanów, cieszę się, że widzę Cię w lepszym zdrowiu. Ostatnio spadło na Ciebie bardzo dużo problemów, również zdrowotnych. Nie miałaś ochoty rzucić tego wszystkiego i zająć się bardziej spokojną i przewidywalną pracą?

Nie mam takiej pokusy, bo tego, co robię, nie nazwałabym pracą. To dla mnie pasja, misja. Może to górnolotnie powiedziane, ale każdy w życiu ma jakąś misję, każdy jest człowiekiem od “czegoś”, ale nie każdy odnalazł to, co jest jego największą miłością i fascynacją. Ja na pewno tak. To, że jeżdżę po świecie, pokazuję go, uczę tolerancji (także sama siebie), to dla mnie pewien rodzaj misji i naprawdę w to wierzę. Nie każdy może jeździć po świecie, nie każdy chce czy ma na to odwagę. Moja mama na przykład, mimo licznych propozycji zabrania jej na koniec świata, zawsze odpowiada: “Daj spokój. Oglądam twoje programy i to mi wystarcza”. Robię ten program także dla takich osób jak ona. Robię go również dlatego, że jestem ciekawa drugiego człowieka, historii, które ludzie mają do opowiedzenia. 7 miliardów historii. To jest dopiero kopalnia!


© Szymon Starnawski



Z tych historii czerpiesz siłę do życia w tak szybkim tempie?

Napędza mnie chyba to, że tych historii jest tak wiele. Chciałabym zapisać je, zanim przestanie być to możliwe. Jadę na przykład do różnych grup etnicznych na drugim krańcu świata, rozmawiamy o tym, jak ważna jest tradycja. Oni mówią, że będą robić wszystko, żeby ją zachować. Osiem miesięcy później wysyłam w to miejsce mojego fixera, czyli osobę, która jest moim kontaktem na miejscu. Mówi mi: “Martyna, te chaty są puste, tych ludzi już nie ma”. Ten świat odchodzi na naszych oczach. To nie jest kwestia lat, tylko miesięcy.

Z drugiej strony, słucham takich opowieści, jak historia Mai Kazazic, która jest bohaterką jednego z odcinków "Kobiety na krańcu świata". Obok niej wybuchła bomba, zabijając jej przyjaciół i poważnie ją raniąc. Tylko ona przeżyła i dziś mówi o tym, by pokazać, że to od naszego wyboru zależy, czy będziemy ofiarą czy osobą ocaloną, która wygra życie. Maja to dla mnie dowód, że niemożliwe nie istnieje. Takie historie warto ocalać.


Skoro już przy bohaterach "Kobiety na krańcu świata" jesteśmy, muszę zapytać o coś, co zawsze mnie zastanawiało: czy masz z nimi kontakt już po zakończeniu programu?

Nie zawsze jest to możliwe. Tak, jak w przypadku szamanki z odległej indonezyjskiej wsi, która zniknęła z mojego horyzontu. Z większością jednak jestem w kontakcie, przyjaźnimy się, niektórych bohaterów odwiedzam. Zaprzyjaźniamy się jeszcze przed realizacją materiału. Żyję ich historiami. Gdy pracujemy nad materiałem, zagłębiam się w nie jeszcze bardziej i nie potrafię się z nimi rozstać. Myślę, że będą towarzyszyć mi do końca życia. Mogę śmiało powiedzieć, że mam już siatkę kontaktów, przyjaciół na całym świecie.


© Szymon Starnawski



A co z bohaterami, których historie są tragiczne?

Takie historie zostają we mnie najdłużej. Zastanawiam się wtedy, co ja czy każdy z nas może zrobić, by ten świat zmienić. Może mam idealistyczne podejście, ale wierzę, że możemy zmieniać życie przynajmniej poszczególnych ludzi. Tak jak w przypadku Kabuli, bohaterki mojego filmu "Ludzie duchy". To dziewczynka chora na albinizm, została okaleczona przez handlarzy częściami ciała w Tanzanii. Niektórzy wciąż tam wierzą, że z części ciała albinosów można zrobić magiczne amulety. Dzięki pomocy widzów, którzy obejrzeli film, zebraliśmy środki na edukację Kabuli. Widziałam się z nią całkiem niedawno. Jest bezpieczna, świetnie się uczy, uśmiecha się. Widzę, jak wspaniale można spożytkować pieniądze i energię, by dać komuś tam, na drugim końcu świata, szansę.



Są wśród Twoich bohaterów tacy, którym nie udało się pomóc?

Nie każdy chce pomocy. W ubiegłym roku zmierzyłam się z tematem okaleczania dziewczynek we Francji. Kraj ten boryka się z problemem wyrzezania młodych dziewczyn (polega to na usunięciu części lub całości zewnętrznych narządów płciowych - przyp. red.). Wiele kobiet nie przeżywa tego zabiegu. W Afryce widziałam skalę tego problemu. Tego nie da się tak po prostu zmienić. To kwestia kulturowa, nie religijna. Mogę oczywiście robić o tym filmy, nagłaśniać to, ale gdy przyjeżdżasz do afrykańskiej wioski i słyszysz, że wszystkie dziewczynki będą wyrzezane, bo to forma kontroli nad nimi, to czuję się bezsilna i myślę, że mam jeszcze wiele do zrobienia.



To kojarzy mi się z typowym problemem dziennikarza, który obserwuje, ale nie zawsze może pomóc

Kiedyś wydawało mi się, że do nas - dziennikarzy należy wysłuchanie i relacjonowanie historii, myślałam, że jesteśmy tylko przekaźnikiem. Dziś skłaniam się do poglądu, że mogę więcej. Nie chcę być tylko biernym obserwatorem, angażuję się w to. Potrafię tygodniami pracować nad czymś, żeby tylko odmienić czyjeś życie. I to właśnie uwielbiam w swojej pracy.

Niewiele brakowało, a najnowszy sezon "Kobiety na krańcu świata" nie ukazałby się w związku z tym, co przeżyłaś w ciągu ostatniego roku. Gdy na Facebooku opublikowałaś film, tłumaczący całą sytuację, dostałaś od fanów duże wsparcie. Będąc osobą publiczną łatwiej jest pokonywać trudności, wiedząc, że Twoje życie jest stale na świeczniku?



Ta energia, która płynie od ludzi, bardzo dużo mi daje. Ten film, o którym wspomniałeś, obejrzało w krótkim czasie 3 miliony osób. Nie spodziewałam się aż tak dobrej reakcji na wiadomość o tym, że nie dałam rady. Zawsze mówiłam przecież, że niemożliwe nie istnieje, a tym czasem nie udało mi się to, co sobie zaplanowałam. Pierwszy raz zmierzyłam się z sytuacją, w której musiałam powiedzieć, że się poddaję. Mówiąc o tym, spodziewałam się różnych reakcji. Okazało się jednak, że były one tylko pozytywne. Być może dlatego stacja zdecydowała się wyemitować krótszy, niepełny sezon programu. Nie przypuszczałam, że sprawy przybiorą taki obrót, ale bardzo się z tego cieszę.

Ten rok nauczył mnie pokory i to pewnie będzie czuć w tym sezonie programu "Kobiety na krańcu świata". Zetknęłam się z niezwykłymi historiami, jak choćby ta z odcinka kręconego w Rumunii, gdzie codziennie małe dziewczynki sprzedawane są przez swoich rodziców do pełnienia usług w seks-biznesie. Trafiają do Niemiec, Hiszpanii, Włoch. Wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni. W XX wieku mamy więcej niewolników, niż kiedykolwiek wcześniej.



© Szymon Starnawski


Wygląda na to, że wcale nie trzeba wyjeżdżać na kraniec świata, by zobaczyć tego typu zjawiska…

Przekonałam się już o tym kilka razy, jadąc do Francji, Bułgarii czy Albanii. To, że sięgnęłam po tematy bliższe nam geograficzne, otworzyło zupełnie nowe możliwości i cieszę się, że tak się stało.

Zmieniając nieco temat, chciałbym zapytać Cię o sprawy bieżące. Poparłaś niedawno Czerny Protest. Nie bałaś się pewnego zaszufladkowania w czasach, gdy nawet rower to polityczna manifestacja?

(śmiech) Gdybym bała się wyrażać swoje poglądy, to pewnie uważałabym, że to powód do wstydu i nie osiągnęłabym tego, co osiągnęłam. Mam odwagę mówić głośno nawet o sprawach kontrowersyjnych i wierzę w swoje poglądy. Przede wszystkim dlatego, że przejechałam pół świata w poszukiwaniu przypadków łamania praw kobiet. Gdy wydaje Ci się, że to problem trzeciego świata, nagle okazuje się, że to dotyczy nas wszystkich.
Podczas Czarnego Protestu musiałam głośno powiedzieć: “nie zgadzam się!” Jestem za życiem, za jego celebracją, ale nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji, w której kobiety nie mogą mieć badań prenatalnych i decydować o sobie w sytuacjach skrajnego zagrożenia życia. Musiałam wesprzeć ten protest.


Nie chciałbym zakończyć tej rozmowy przykrym akcentem, więc pozwól, że na koniec zapytam Cię o miejsca, które wyjątkowo chciałabyś odwiedzić. Na pewno masz tematy, które bardzo chciałabyś zrealizować, a których do tej pory nie udało poruszyć?

Jest wiele takich tematów, który nie udało się zrealizować głównie ze względów politycznych. Marzę o tym, żeby pojechać do Arabii Saudyjskiej i pokazać widzom kraj, który w ostatnich latach niesamowicie się zmienił, ale nie jestem tam mile widziana. Kilkukrotnie odmówiono mi wizy i zgody na filmowanie w różnych krajach. Z Birmy zostałam deportowana, spędziłam tam tylko dwie godziny. Kobiety, które wciąż obserwuję, którymi się inspiruję, to moje bohaterki do końca życia. Na razie czeka nas ósmy sezon "Kobiety na krańcu świata".

A kiedy premiera?

16 października o godzinie 11:00, pierwszy odcinek będzie poświęcony Mai Kazazic z Bośni.

Będę oglądał. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Przemysław Ziemichód, dziennikarz warszawa.naszemiasto.pl


© TVN

Martyna Wojciechowska i Maja Kazazic

*Martyna Wojciechowska jest prezenterką telewizyjną i dziennikarką, od lat związaną ze stacją TVN, w której prowadziła wiele programów, m.in "Dzieciaki z klasą", "Big Brother", "Misja Martyna". Była także prowadzącą programu "Automaniak" w TVN Turbo. Od 2009 tworzy i prowadzi "Kobietę na krańcu świata". Jest także redaktor naczelną polskich edycji "National Geographic" oraz "National Geographic Traveler". Prywatnie jest również kierowcą rajdowym i trzecią Polką, która zdobyła Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty górskie na siedmiu kontynentach.
  •  Komentarze 1

Komentarze (1)

Krokiet (gość)

Doskonały artykuł! Pokazuje prawdę.. Czasem trochę gorzką :(

Swoją drogą, jak masz dużo czasu to polecam jeszcze tą lekturę:

http://webtexty.pl/wordpress/2016/09/24/jak-zarabiac-przez-internet-i-praca-chalupnicza/

k2 (gość)

stara zimna lesba "wypromowana" kiedys przez Solorza własciciela Polsatu ;)